Powrót do żywych po ponad roku, no dzień dobry!
Cóż to był za czas w życiu... Jeden z najgorszych.
Myślałam, że już nigdy nie wyjdę z otchłani tej rozpaczy, ale jestem. Aż trudno uwierzyć jak bardzo się zmieniło wszystko przez ten czas, a jednocześnie niewiele się zmieniło. Chciałabym przytulić siebie sprzed roku, płaczącą każdego dnia, w bezgranicznym smutku, bez chęci do życia za to z chęcią śmierci.
Na szczęście już jest lepiej. Pomógł powrót do kraju, do domu, do rodziny, na wiele miesięcy, szef zgodził się wtedy na pracę zdalną. Nie będę się wdawać w szczegóły, bo szczerze mówiąc nawet nie chcę do tego wracać.
Pozostała ze mną rozwalona tarczyca... Don't do ED and depression, kids.
Teraz postaram się nie upaść już tak nisko. Nie zapowiada się na następny lockdown, więc o jeden zapalny czynnik mniej.
Waga z poniedziałku: 56,1 kg
Waga z dzisiaj: 55,7 kg.
Ćwiczenia cisnę intensywnie jak zawsze, wczoraj 9 km biegania, dziś 36 basenów.
Z kaloriami nie chcę schodzić zbyt nisko by zmniejszyć możliwość napadu. Będę się rozsądnie pilnować.
Dziś zjedzone około 1500 kcal.
Fajnie byłoby zobaczyć coś bliżej 55 kg na przełomie wrzesień/październik i potem 53 kg z początkiem listopada. Rozsądnie i realnie. Zobaczę 4 z przodu i przestanę.
Także tak, witam z powrotem. Najwyraźniej uwielbiam to bajorko.
Home sweet home.