Dieta wciąż leży, za to treningi są totalnie on point.
Biegam średnio co drugi dzień, przedwczoraj 8 km, dziś niecałe 11 km.
Wczoraj po raz pierwszy od narzucenia kwarantanny (od marca) poszłam wreszcie na basen. Było wspaniale, aż się sama zaczęłam do siebie śmiać, gdy zanurzyłam się w wodzie.
Zrobiłam 32 baseny (co najmniej, bo zaniżałam, gdy traciłam rachubę).
Moje zdrowie i samopoczucie psychiczne powoli się polepsza, powrót do regularnych treningów na pewno pomoże. Muszę tylko zadbać mocniej o dietę i jak najbardziej wykluczyć cukier (zdecydowanie mój słaby punkt, przy słodyczach czuję się jak narkomanka na odwyku, której oferują świeżą działkę).
Dziś póki co zjadłam 1500 kcal, dojdą ewentualnie warzywa z hummusem.
banan, płatki owsiane z mlekiem, skyr, jogurt owocowy, dwa lody-rożki, english muffin z masłem, english muffin z masłem orzechowym i dżemem
Jest ok, postaram się trzymać 1000-1500 kcal.
Wczoraj, zgodnie z tytułem tego posta stał się cud, słowo daję.
Sprzątałam. Chciałam przestawić wagę w inne miejsce, by umyć podłogę. Zdążyłam ją unieść dosłownie 1-2cm nad ziemię. Nie upadła, nic się nie stało. Nagle pękła mi w dłoni, rozleciała się w drobny mak. Patrzyłam z niedowierzaniem na to, co się stało.
Po czym poczułam ogromną ulgę, spokój i radość. Oto zniszczony główny składnik mojego złego humoru, depresji, nienawiści do samej siebie i szaleństwa. (Tego samego ranka pokazał ponad 56 kg, co mnie trochę podłamało.)
Niewykluczone, że kupię nową, ale nie teraz.
Póki co dziś rano zmierzyłam się centymetrem. I to wymiary teraz będą moim benchmarkiem. Mniejsze fluktuacje, może większy spokój?
Nie chcę ich tu podawać, sporo (wg mnie) wzrosły od marca.
W pracy stres i zapierdol. Chciałam w połowie października pojechać do Polski, ale na razie się na to nie zanosi.
Poza tym ciągle nawiedzają mnie myśli, że nie mogę się tam pokazać taka "przytyta".
Rozważam zapisanie się na terapię. Może w bliskiej przyszłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz