Dawno mnie tu nie było. Im dłużej nie pisałam, tym ciężej wrócić. Jak ze wszystkim.
Jak tam u Was? Mam nadzieję, że trzymacie się dobrze i dzielnie.
Mnie kwarantanna wykańcza psychicznie, nie mam siły na nic.
Ponad dwa miesiące samotności, jedyny kontakt z ludźmi to z kasjerami w sklepie...
Jest ciężko.
Pracy dużo, deadliny się zbliżają, a ja zawsze wszystko muszę mieć zrobione najlepiej, perfekcyjnie, ponad normę, więc i stres mnie zżera.
Sukcesy też były, postanowiłam przebiec w kwietniu 100 km i się udało!
Niestety przypłaciłam to zmęczeniem organizmu i mięśni, które nie nadążały się regenerować. Kilka tygodni maja w związku z tym wszystkim upłynęły mi na nietrzymaniu diety, ogromnych huśtawkach nastroju, jedzeniu i wymiotowaniu.
Zajeżdżam się też ćwiczeniami, bieganiem, spacerami (chodzę codziennie, czasem zdarza mi się zrobić po 20-30 tysięcy kroków).
Jest ciężko. Bardzo ciężko.
Do tego stopnia, że mój chłopak, płacząc, powiedział mi, że mam problem, a on nie wie jak mi pomóc.
Złamało mi to serce.
Niech już się kończy ta kwarantanna. Chcę go zobaczyć. Chcę zobaczyć moją rodzinę. Chcę normalności.
Wczorajszy dzień miał w sobie trochę metaforycznego słońca - po raz pierwszy po ponad dwóch miesiącach spotkaliśmy się ze znajomymi na spacer i piknik w lesie.
Było wspaniale.
Choć temperatury zabójcze, w tym tygodniu dochodzi codziennie do 30 stopni.
Dziś się zważyłam, jest oczywiście wzrost, ale nie ma tragedii.
Plan na 4 z przodu do końca maja jednak pogrzebany, ale staram się nie biczować z tego powodu. Nie potrzebuję jeszcze dodatkowych zmartwień.
Waga: 52,2 kg
Postaram się ogarnąć i wrócić.